Dobry film. Co mi się podobało? Emocjonalna gra Willa Smitha. To jest dobry aktor, potrafi i wzruszać i biegać z karabinem. Jest czymś więcej, niż idealnym everymanem, spełnia twardo obowiązki dla rodziny, kraju i w końcu dla całej ludzkości, poważnie uszczuplonej przez strasznego wirusa. Opuszczone wskutek zarazy miasto nie było dla mnie – jako dla nieszczególnie uspołecznionego obywatela – jakimś szokiem, bohater wydawał się momentami nieźle bawić. Z wyjątkiem momentów, kiedy wyraźnie zaczynał pogrążać się w potworną samotność. Przypomniał mi się Robinson Crusoe, tylko tu zamiast tambylca Piętaszka towarzyszy mu wierny pies. Bardzo podobała mi się pokazana w filmie relacja między bohaterem i psem, sposób w jaki człowiek i zwierzę mogą darzyć się uczuciem, świetnie się rozumieć i cierpieć, gdy cierpi druga strona.
Co się nie podobało? Jakieś takie wtręty niby-moralizujące, które moje przewrażliwienie odebrało jako przejawy „amerykańskiego fundamentalizmu”. Naukowcy, odkrywający lek, który okazuje się przekleństwem. Dość popularne w filmach, ale to motyw nieładnie i niepotrzebnie osłabiający zaufanie ludzi do nauki. Główny bohater ratuje ludzkość, ale ginie – pozbawiony wiary w osiedle ocalonych, schowane gdzieś w górach. Bohaterka wraz z dzieckiem, natchnieni wiarą idą ku osiedlu, by budować wspaniałą przyszłość.
Generalnie – polecam. Skłaniam się ku opinii, że jest to film Ładny i Wzruszający. Wady tak nieduże, że warto obejrzeć i się samemu przekonać. I przede wszystkim – obejrzeć „Children of Man”, żeby mieć porównanie. Tematyka bliska, a różnice w wykonaniu znaczące.