Wczoraj wieczorem przypomniałem sobie po wielu latach ten film K. Costnera. Nie pamiętałem go już kompletnie. Jakiś czas temu do „Naj” była załączona wersja reżyserska (226 minut, przyzwoita okładka), kupiłem wtedy to pisemko.
Muszę powiedzieć – niesamowicie dobrze zrobione widowisko, że się tak brzydko wyrażę, humanistyczne. Super zdjęcia, naturalne scenerie, niesamowite widoki. Niewielka ilość uproszczeń, może nieco słabe zakończenie. Dobre aktorstwo i scenariusz, większość rzeczy w sumie jest znacząco powyżej przeciętnej.
Rzadko ostatnio kręcą widowiska z podobnym rozmachem, niestety.
Indianie przeważnie zostali pokazani pozytywnie, a biali – są tutaj śmiecącymi dokoła paranoikami z obsesją ekspansji i zabijania, pozbawionymi jakiejkolwiek umiejętności refleksji. Oprócz głównego bohatera, który jest tak szlachetny, że aż hejże.
Gdybym miał się czepiać – nie podobała mi się muzyka (za nią był jeden z 7 Oskarów) – prerie, Indianie, bizony, biały człowiek jako lud barbarzyńskich najeźdźców i do tego jakieś smyczki i dęciaki? Bez żartów. Powinno być coś indiańskiego albo przynajmniej odrobinę mistyki, czy ja wiem – np. w stylu Dead Can Dance?
Bizony też były jakieś małe, wyglądały dziwnie.
Poza tym – doskonały film na wieczór. Zapraszam do wypożyczalni po DVD, oglądać głośno i z napisami. Warto sobie powtórzyć.