Dobry western to Rozrywka Mistrzów i Wielkie Kino. „High Planes Drifter” (po polsku – naturalnie – „Mściciel”) to ironiczny, okrutny i fenomenalny film. Tradycyjnie, rewolwerowiec przybywa do miasteczka, które oczekuje na atak grupki bandytów. Ale czy gość poluje na nich, czy ma własne cele do zrealizowania? Czy mieszkańcy są na pewno tylko ofiarami terroru?
„Well it’s what people know about themselves inside that makes ’em afraid.”
Drugi film, wyreżyserowany przez Eastwooda, nawiązuje do wcześniejszych dzieł Sergio Leone, gdzie Clint grał podobne postacie tajemniczych facetów. Tutaj niezwykłym elementem jest wątek metafizyczny – bohater jest właściwie przedstawiony jako anioł (zemsty? śmierci?), mieszkańcy miasteczka to potępieni grzesznicy, a samo miasteczko w miarę trwania filmu staje się Piekłem. W jednej ze scen, gdy wredny plan bohatera staje się zrozumiały, całe miasto zostaje zalane krwią (metaforycznie)… Plan ten to jeden z najlepiej pomyślanych motywów westernowych, jakie znam. Całość daje do myślenia, kwestia winy i takie tam…
Świetna rola bezimiennego bohatera – ironicznego, bezczelnego i poniżającego wszystkich naookoło strzelca. Nieogolony przystojniak z cygarem pije mnóstwo whisky, zabija kogo trzeba i chędoży wszystko, co się rusza. Idealny wzór dla młodzieży. Inna ciekawa postać to szeryf-karzeł. Jest dość aspołeczną jednostką, po mianowaniu na swoje stanowisko uczestniczy w świetnych scenach Obnażania Małomiasteczkowej Hipokryzji.
Bardzo dobrze wprowadzone retrospekcje, przypominają te z „Dawno temu na Dzikim Zachodzie”, ale mają klimat nadający filmowi specyficzne „uduchowienie”.
– What did you say your name was again?
– I didn’t.
Polecam.