F. Scott Fitzgerald, „The Diamond as Big as the Ritz” (1922)

„Diamond…” jest satyrą na bogactwo, absurdalnie wielkie – niepraktyczne i wymagające zachowania go w tajemnicy. Jak zachowywałaby się rodzina, dysponująca największymi na świecie zasobami diamentów, mając do dyspozycji idiotycznie wysokie kwoty? Jak mogliby ukrywać się przed wścibskimi, jak utrzymywać kontakty, czym się zajmować?

Pierwsze wydanie

Względność bogactwa. Odkrycie gigantycznych zasobów jakiegoś surowca przez jedną osobę wymagałoby niezwykle ostrożnego i minimalnego wprowadzania tego surowca do obiegu. Opowiadanie nie służy analizie sytuacji ekonomicznych :), ono tylko w humorystyczny sposób pokazuje konsekwencje materialistycznego podejścia do życia – na wyolbrzymionym przykładzie. Zamykanie się w zamku własnych potrzeb i paranoiczne dbanie o tajemnicę sukcesu.

Ponieważ wszystko mi się z czymś kojarzy, nasunęło mi się porównanie z kilkoma późniejszymi utworami. Co ciekawe, chyba tylko dla młodzieży. „Diamond…” mógł wpłynąć na autorów literatury młodzieżowej, pamiętam jak przez mgłę ze dwie książki w podobnej konwencji, których tytułów już niestety nie pamiętam. Duży format, ilustracje znanych polskich grafików i jakieś takie… art deco całości. Hm, nie pamiętam, co to było, ale atmosfera automatycznie mi się skojarzyła. Z literatury, którą moja pamięć już rozpoznaje, kojarzy mi się tylko J. K. Rowling oraz Lemony Snicket. Dlaczego? Poruszamy się na pograniczu fantasy, młodzi ludzie odkrywający niesamowitości dziwnych rodzin czy stowarzyszeń w ociekającym bogactwem i niesamowitością otoczeniu. Szczególnie Lemony Snicket i jego „The Series of Unfortunate Events” prezentuje podobną konkwencję. Dziwne lokalizacje, oszałamiające jakąś patologiczną nutką osobowości, może nieco jak u Dickensa?

Co mi się szczególnie podobało – nowoczesność, niwelująca ostre granice typu „arystokracja – lumpenproletariat”. Lotnicy jako zagrożenie dla krezusa, chroniącego się przed światem. Lotnicy go dojrzą! Dziś rolę lotników mogłoby przejąć Google Earth.

Inny dobry motyw – teren odcięty od świata, gdzie współczesność miesza się z przeszłością – czarni służący, żyjący w przeświadczeniu, że koniec niewolnictwa nigdy nie nadszedł.

Wątki romantyczne, pozwalające na znalezienie jakiejś drogi wyjścia z chłodu całej historii.

W ogóle jakoś ładnie mi wygląda literatura amerykańska lat 20-tych. Pewno bardziej przez to, czym wydaje mi się być (jestem raczej na początku jej poznawania), niż przez to, czym jest faktycznie. Szukając początku mentalności współczesnego człowieka ciągle oscyluję między końcem XIX wieku a początkiem XX-tego. Rewolucja przemysłowa i obyczajowa. Coraz lepsza komunikacja między odległymi miejscami sprzyja stabilizowaniu się słownika – literatura sprzed 90 lat czasem zdziwi jakąś frazą, ale nie sprawi głębszych problemów. Nie dość, że zwyczaje ludzkie i problemy były podobne, to jeszcze mamy okazję zaobserwować początki tych kłopotów, które tkwią nadal w naszej rzeczywistości.

Aaa – OK, to nie Opowiadanie, ale Nowela. Jakieś dziwne to rozróżnienie…

* Tekst: http://www.sc.edu/fitzgerald/diamond/diamond.html

* Książka audio: http://www.theclassictales.com/tales_library.shtml (epizod 133, 134) — przesłuchałem, bardzo profesjonalnie nagrane

F. Scott Fitzgerald, „A Curious Case of Benjamin Button” (1922)

fsf

Nie obejrzałem filmu, ale kiedyś czytałem o tym opowiadaniu. Więc się za nie zabrałem. Słusznie, jak się okazało.

Film też obejrzę, tym bardziej że reżyserował David Fincher. Fabuła jednak podobno różni się znacznie, zachowano głównie sam pomysł „odwrotnego starzenia się”.

Książeczka absolutnie, doskonale genialna. Lekka ironia, jakby trochę rosyjski humor (tak mi się kojarzy), głęboka mądrość i zakończenie, które w mocny sposób pokazuje, że zasada życia i to, jak przebiega, pomimo różnic między ludźmi, jest jedna. Benjamin, rodząc się jako starzec, a w miarę upływu czasu młodniejąc, odbywa drogę niby inną od naszej, ale jednak wstrząsająco podobną. „Zniedołężnienie”, postępujące wskutek jego odmłodzenia i tego, jak przestaje rozumieć otoczenie, stosunki z rodziną, do której nie dociera cała sytuacja – wszystko jest opisane w sposób wybitny.

Literatura „mainstreamowa”, ale jednak bliska… hm…  science fiction. Wzięto jeden element rzeczywistości, zmieniono go do absurdu, a potem z żelazną logiką poprowadzono całość – konsekwentnie i do przykrego końca.

Kto nie czytał, niech żałuje. Geniusz, geniusz. Taki krótki utwór, a taki zarąbisty.

Ładny język angielski – nie wiem, czy jest polskie tłumaczenie. Wersja audio jest na Librivox – link poniżej – ale tym razem skusiłem się na literki zamiast dźwięków. Polecam, polecam. Na pewno będę jeszcze czytał tego gościa.