Invasion of the Body Snatchers (1956)

Film1956-InvasionOfTheBodySnatchers-OriginalPoster.jpg

Już trzeci, poza „Dniem, w którym zatrzymała się Ziemia” i „Zakazaną planetą” obejrzany dobry film fantastyczny z lat 50-tych.

Minimalna ilość efektów specjalnych (i dobrze), akceptowalne aktorstwo, świetny scenariusz. Koncepcja podobna do tej z niewiele wcześniejszego opowiadania Philipa Dicka „Father-Thing”. Oparta o lęk przed nieprawdziwością innych ludzi, lęk przed wszechogarniającym spiskiem i przed innymi sprawami o których science fiction lubi traktować, żeby nas nieco postraszyć.

Zauważmy – nasz sąsiad może być ukrytym obcym, terrorystą, szpiegiem! Może nie wyskoczy mu z brzucha owadopodobny stwór ale spójrz na niego… wygląda jak stary, dobry Stefan – ale tak naprawdę jest inny. Z innej planety. Nie jest z „naszej rasy”. Chce przejąć nasze ciała, nasze DNA, nasz świat. Łaaaa!!! Run away!!!

Zapewne jest tu gdzieś strach przed komunizmem, obecny w Stanach w latach 50-tych? Grożą nam… Wszyscy będziemy tacy sami…. Bez zmartwień, religii, emocji… Racjonalni i silni. Pod czerwoną flagą! :(

Dziwaczny tytuł, tematyka a może i plakat sugerują tandetę ale nie dajcie się zwieść. Doskonałe science fiction, oparte o pomysł wykorzystany później wielokrotnie. Oryginalna sprawa! Do tego, naturalna scenografia miasteczka lat 50-tych. Panowie w garniturach. Wielkie samochody w stylu tych, które obecnie można spotkać chyba tylko na Kubie.

Dobre, ważne kino.

P. G. Wodehouse, „Dziękuję, Jeeves!”

Jakiś czas temu natknąłem się na radośnie napisane i profesjonalnie przeczytane opowiadanie P. G. Wodehouse’a, „The Man Who Disliked Cats”. Zabawne wykorzystanie języka angielskiego i opis fatalnych przypadków pewnego dżentelmena, któremu w karierze przeszkodził kot Alexander, poprawiły mi humor i zachęciły do zapoznania się z autorem.

Ponieważ odczuwałem niedawno brak bezrefleksyjnej a równocześnie niebanalnej rozrywki (być może za dużo wymagam), zabrałem się za „Dziękuję, Jeeves” wydawnictwa Mozaika.

Trafione w dziesiątkę.

Wyobraźcie sobie angielskiego arystokratę, zamieszkującego ze swoim wiernym kamerdynerem w czarującej kamienicy. Arystokrata posiada swoje nawyki i sposoby spędzania wolnego czasu, lubi mieć podane śniadanie do łóżka, ceni sobie towarzystwo pięknych kobiet oraz odwiedza znajomych w ich posesjach z ogrodem (ewentualnie, na jachtach z orkiestrą jazzową). A teraz wyobraźcie sobie, że to nie jest nudne :) i że fabuła jest najeżona wesołymi pomysłami, absurdem i ostrą ironią.

Mamy tu:
* kamerdynera Jeevesa, cytującego klasycznych poetów (wywołując w pracodawcach poczucie niższości) i generalnie wykazującego się wyższą przytomnością umysłu niż jakikolwiek „szlachetnie urodzony” w okolicy
* służącego, angażującego się w walkę klas przy pomocy napojów wyskokowych, tasaka i pieśni rewolucyjnych
* tępych i natrętnych konstabli
* piękną dziewczynę w piżamie
* koncepcję upodabniania się do czarnoskórych muzyków przy pomocy pasty do butów
* wredne dzieci, szantażujące rodziny przy pomocy demonicznych pomysłów
* dziwaczne plany romantycznych schadzek i ucieczek
* myszy, szczeniaczki, instrumenty strunowe
* inne sposoby tworzenia zamieszania (w tym: pułapka z masła)

Tak więc, dziwne postaci o dziwnych imionach mnożą dziwne zdarzenia. Jak to kiedyś pisano na okładkach filmów wideo, „fabuła jest pełna zmian akcji i niesamowitych perypetii głównego bohatera”. Wpływ na dużo późniejszą twórczość Monty Pythona jest ewidentny, również np. książki Lemony Snicketa wydają się czerpać garściami z pomysłów Wodehouse’a.

Wszystko napisane ładnie i elegancko, wypolerowane jak Order Imperium Brytyjskiego, otrzymany przez Sir Pelhama Grenville’a Wodehouse’a w roku 1975…

Mozaika nieco zaryzykowała ze zmianą opakowania i szaty graficznej. Płyta z „Dziękuję, Jeeves” jest umieszczona w pudełku typu „Slim DVD”, co jest niezłym rozwiązaniem z punktu widzenia miejsca na półce, ale pozbawia wydawnictwo charakterystycznego elementu – kwadratowej okładki z dużym napisem „Książka Audio”, która bardzo rzucała się w oczy w księgarni. Szata graficzna przeważnie była fragmentem jakiegoś obrazu (patrz: „Rękopis znaleziony w Saragossie” czy też „Sklepy Cynamonowe”) – obecna okładka z grafiką wektorową jest w sumie OK, ale sprawia wrażenie, hm, tańszej. Nie wygląda tak atrakcyjnie i solidnie, jak poprzednie audiobooki Mozaiki.

Poza kwestią opakowania, brak negatywnych uwag. Audiobook nie posiada tła muzycznego ani przerywników, są one niezbędne w przypadku bardziej awangardowych fabuł (ostatnio brakowało mi ich w „Faktotum” Bukowskiego), tutaj nie widzę potrzeby, wszystko jest jasne bez nich. Dobry lektor (Jacek Rozenek) – bawi się tekstem i zmienia głos w zależności od postaci (nie zawsze się to słyszy), świetnie uzupełnia komizm utworu swoją interpretacją. Sześć godzin audiobooka to bardzo dobra długość. Aha, na okładce brak informacji, kto tłumaczył z angielskiego – szkoda.

Na koniec ciekawostka: w serialu, opartym o utwory Wodehouse’a w rolę Bertrama Woostera wcielił się wiele lat temu Hugh Laurie (obecnie znany szerzej jako Dr House). Dostępne na Youtube fragmenty pozwolą potencjalnym słuchaczom lub czytelnikom wczuć się w atmosferę rozrywek wyższych sfer…

Dziękuję audiobook.pl za udostępnienie książki do recenzji.

Charles Bukowski, „Faktotum”

Chyba jest to recenzja, z której napisaniem zwlekałem najdłużej ze wszystkich. Nie tylko dlatego, bo nie miałem akurat „nastroju”. Czy czasu. Zawsze mniej więcej wiem, co napisać. Teraz nie jestem pewien. Książka jest… dziwna.

„Faktotum” jest do bólu realistyczny, w chłodny sposób opisuje epizody z życia niejakiego Henry’ego Chinaskiego, który wędruje po kraju, przyjmując różne prace, po kilka dni – w fabrykach, knajpach, gdziekolwiek. Nie zależy mu na stabilizacji. Zatrudnia się w fabryce lub myje żaluzje w barze. Korzysta z czyjejś gościny na jachcie. Taki Artysta – „wyrzutek społeczeństwa”. Mało rodzinny. Jego związki z kobietami nie należą do długotrwałych, pomimo pewnej… barwności.

Henry to facet utalentowany, ale niestety – przesadzający z wprowadzaniem do organizmu elementu baśniowego. Alkohol chyba zbyt często łączy się z pisarstwem – pomimo ostatnio zasłyszanego przeze mnie hasła „piłeś – nie pisz”. Jako pisarz, Chinaski jest ewidentnie niespełniony. Jak łatwo zgadnąć, nikt nie wydaje się być zainteresowany jego twórczością – opowiadaniami o absurdalnych tytułach. Dorywcze prace i brak zaczepienia są pozornie tylko etapem przejściowym. Może powinien znaleźć sobie inne ambicje?…

Z drugiej strony – „Faktotum” to nie jest przygnębiający dokument o staczaniu się. Są tu fragmenty pięknie opisujące chwile życiowego entuzjazmu Henry’ego. Carpe diem, czy jak to tam się pisze. Może jest to obnażanie monotonii i tchórzostwa przeciętnego Kowalskiego, bojącego się o swoją pracę, mieszkanie i własność? Czy nie lepiej, aby każdy dzień był inny?

No cóż.

Język Bukowskiego jest bardzo ładny, chociaż często wulgarny i radośnie przekraczający granice pornografii. Zacytowanie przeze mnie fragmentów końcowego rozdziału byłoby pewno możliwe pod warunkiem umieszczenia recenzji za stroną z żądaniem potwierdzenia: „Czy masz 18 lat?”. No cóż – w skrócie – całość to nowoczesny tekst… Powieść drogi, brudna, prawdziwa, pozbawiona złudzeń. Ale też w wielu momentach elegancka i miła dla czytelnika.

Książkę w wersji audio wydało wydawnictwo Propaganda. Niespójność w opisie audiobooka – czas utworu to około dwie i pół godziny, pewne sklepy pokazują dłuższy czas trwania. Wydawnictwo informuje, że jest to pomyłka – tekst audiobooka jest pełny i nie jest skrócony (dwie i pół godziny to pełny czas trwania). Brak wyraźnych rozgraniczeń między epizodami utworu (aż się prosi o jakąś prostą muzyczkę!) wywołuje chwilową dezorientację słuchacza – rozdziały nie powinny następować płynnie po sobie.

Czyta Michał Piela, aktor znany m. in. z serialu „Ojciec Mateusz”. Proszę nie uciekać, to fantastyczny lektor – według mnie, posługuje się głosem podobnie, jak potrafił to robić nieżyjący już niestety Zbigniew Zapasiewicz (polecam audiobooki „Czytadło” czy „Lot nad kukułczym gniazdem”). Świadomość, jak wykorzystać czasem pojawiającą się wulgarność tekstu, świetna dykcja i zrozumienie wszystkich subtelności. Jedna z największych zalet wydawnictwa.

Polecam.